piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział siódmy. Ale my biegniemy przez ogień, kiedy nie zostało nic do ocalenia. To jest jak łapanie ostatniego pociągu kiedy oboje wiemy że jest za późno.

W tle: KLIK

Patrycja:
Miałam już wszystkiego po dziurki w nosie. Wróciłam z pracy, wzięłam ciepłą kąpiel i zamknęłam się w pokoju. W pracy wzięłam kilka dni wolnego, zresztą po tym wszystkim co się wydarzyło dziwię się, że szef jeszcze mnie nie wylał. Sam zaproponował, abym trochę odpoczęła i dał mi wolne. Siedziałam na łóżku i patrzyłam tępo w ścianę naprzeciwko. W głowie ciągle dudniły mi jego słowa:
-„Jesteś dla mnie obca”
- „Kiedyś Cię kochałem”
-„Byłaś dla mnie kimś ważnym”
Łzy płynęły strumieniami po policzkach nawet nie próbowałam ich tamować. Z walizki wyjęłam jego bluzę, co prawda miała ona już trochę lat, była sprana i już nie pachniała jego perfumami jak na początku, ale była czymś ważnym. Położyłam ją obok, a wspomnienia przewijały się jak kadry filmu. Chodziliśmy razem po drzewach, przechodziliśmy przez przeróżne płoty, bawiliśmy się w przeróżne zabawy. Dzieciństwo wprost bajeczne, szkoda tylko że przekreśliłam te wszystkie wspaniałe wspomnienia swoim wyjazdem. Dlaczego wtedy nie postawiłam się rodzicom i nie zostałam w Polsce? Śmiałam się przez łzy, ale tylko na krótką chwilę dawało to ukojenie sercu. Potem z nów wracało to wszystko ze wzmocnioną siłą. Momentami chciałam zniknąć i byłby święty spokój, nikt nie musiałby mnie znosić, nikomu bym nie przeszkadzała…

Alina:
-Patuś zrobiłam Twoje ulubione pierogi z serem i szpinakiem.
-Dziękuję, ale nie jestem głodna.
-Dziecko musisz coś jeść, tak nie można — zostawiłam tacę przed drzwiami łudząc się, że jednak coś zje.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy rano zastałam nietkniętą tacę i tak przez kilka następnych dni.
-Idę na zakupy, kupić ci coś skarbeńku?
-Nie dziękuję.
-Patuś, proszę Cię wyjdź na świeże powietrze, siedzisz w tym pokoju cały czas, nie jesz nic, nie śpisz, jak nie można dziecko drogie.
-Nic mi nie będzie.
-Wracam za 10 minut, Andrzejkowi na pewno przejdzie, on nie potrafi się na ciebie gniewać.
-On się już do mnie nie odezwie…
Wyszłam do pobliskiego sklepu na małe zakupy. Biedne to moje dzieciątko co się z nimi wszystkimi porobiło. Coś mi tutaj śmierdzi, ta Laura od początku wydawała się podejrzana…

Patrycja:
 Może rzeczywiście powinnam wyjść na dwór, ale jak ja wyglądam? Jak półtorej nieszczęścia, wyszłam to łazienki, umyłam twarz, zrobiłam lekki makijaż. Włosy rozczesałam i zaplotłam w kłosa. Włożyłam czarne rurki, dżinsową koszulę do tego białe trampki i beżową apaszkę, na oczy obowiązkowo okulary przeciwsłoneczne i drobne kolczyki, które dostałam na urodziny od Andrzeja… w jednej ręce trzymałam jego bluzę, do drugiej wzięłam jogurt do picia z lodówki i wyszłam z mieszkania zamykając za sobą drzwi. Nogi poniosły mnie do parku, tam zazwyczaj siadywałam kiedy miałam jakiś problem. Zajęłam moją ulubioną ławeczkę i wtuliłam twarz w bluzę…

Alina:
-Gdzież ona jest, strasznie późno się zrobiło??
-Alinko Pati jest dorosła i nie trzeba jej prowadzić za rączkę.
-Tadeuszu czy Ty się sam słyszysz?? Dobrze wiesz, że ostatnio wszystko przeżywa biedactwo. Mogliby się pogodzić, oboje się meczą.
- Zobaczysz wróci…
-Cześć mamuś, cześć tatuś!
-Dominik syneczku, wróciłeś!
-Przyjechałem na kilka dni, coś się stało mamo? Jesteś tak smutna?
-Patrycja wyszła rano i do tej pory jej nie ma, martwię się o nią. Jest już 22, a jej nie ma.
-Pati wróciła?? Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?
-Zapomniałam z tego wszystkiego…
-Oj mamo to w takim razie ja jej pójdę poszukać.
-Synu trzeba było zadzwonić pojechalibyśmy po ciebie na lotnisko, nie musiałbyś się tłuc autobusami.
-Nic się nie stało, to ja lecę szukać Pat
-Może byś coś zjadł, po podróży wróciłeś
-Zjem jak przyjdę..

Patrycja:
Dominik najwyraźniej postawił sobie za cel wyciągnięcie mnie z dołka. Siedzieliśmy przy stole jedząc obiad — spaghetti z sosem boloniese, ale jakoś nie byłam głodna. Grzebałam w talerzu, błądząc myślami zupełnie gdzie indziej.
-Zjedz coś Patusiu, przecież tak nie można — ciocia zachęcała mnie do spożycia posiłku.
-Dziękuję, nie jestem głodna. Przepraszam… — wstałam od stołu i skierowałam swoje kroki do pokoju. Zamknęłam się w pomieszczeniu i położyłam się na łóżku. Po jakiejś chwili do środka wpadł uśmiechnięty Domin.
-Wstawaj wychodzimy!
-Nigdzie nie idę — zaciągnęłam koc na głowę i udawałam, że mnie to nie rusza.
-Sama wstaniesz, czy ja mam to za ciebie zrobić?
-Nie odważyłbyś się
-Jesteś tego pewna?
-Nie zrobisz tego
-Czyżby?
-Dominik postaw mnie na ziemi! Słyszysz! — ciocia z wujkiem byli zaistniałą sytuacją rozbawieni. Sama zaczęłam się z siebie śmiać, pierwszy raz od dłuższego czasu… Wyniósł mnie na dwór, a ludzie na ulicy patrzeli na nas jak na wariatów, a Dominik zlitował się wreszcie i postawił mnie na chodniku.
-No dziękuję Ci bardzo
-Ależ polecam się na przyszłość — ukłonił się teatralnie, za co dostał kuksańca w bok.
-Nie wygłupiaj się.
Szliśmy tak sobie przed siebie, chłonąc każdą chwilę i delektując się słoneczkiem, którego ostatnimi czasy było coraz mniej. Zakupiliśmy sobie po cola-coli i paczce chipsów i spacerowaliśmy dalej zajadając się smakołykami jeśli je tak można nazwać. Mojemu towarzyszowi widocznie zaczęło się nudzić bo zaczął mnie łaskotać.
-Domino przestań, słyszysz! — ale on sobie nic z tego nie robił i łaskotał mnie dalej.
-Dominik!
-Siemasz Andrzej! — krzyknął Doniu widząc na horyzoncie swojego kumpla po fachu.
-Cześć Domin, kupę lat się nie widzieliśmy.
-Coś Ty taki poobijany?
-A długa historia…
-To ja nie będę wam przeszkadzać.
-Pati zaczekaj! — oddaliłam się w ustronne miejsce i tam rozmyślałam nad swoim życiem. Nie będę im przeszkadzać w rozmowie, a zresztą Andrzej i tak mnie nie chce widzieć więc jeśli mnie nie będzie tam tym lepiej. Zniknęłam z ich pola widzenia ( czy tylko mi się wydawało, czy Andrzejowe oczy przepełnione były tęsknotą?).

Andrzej:
Usłyszałem jak ktoś krzyczy moje imię. Przymrużyłem oczy chcąc zobaczyć osobnika, który tak się wydzierał. Chwilę pocierpiałem patrząc prosto w jesienne słońce, ale w końcu zobaczyłem sylwetkę, która nawet z oddali mi machała. To był Dominik!
Szybkim krokiem do niego podszedłem i dopiero wtedy zauważyłem, że obok niego stoi Patrycja. Chwilę pogadaliśmy, dopóki tamta powiedziała coś w stylu „to ja nie będę wam przeszkadzać” i sobie poszła.
-Co się stało? – usłyszałem jego pytanie, ale mogłem tylko wzruszyć ramionami – Mów!
-To bez sensu, nie chcę o tym gadać. Lepiej mów, co u Ciebie!
I faktycznie, rozgadał się chłopak. A ja wciąż ukradkiem spoglądałem w stronę, gdzie zniknęła Patrycja.  

Codzienność. Niektórzy ją lubią, niektórzy po prostu nie znoszą tego, że muszą powtarzać te same czynności każdego dnia. Chociaż nie wierzę, by nie czuli choć odrobinki radości w nowo rozpoczynającym się dniu – takim, który dawał nadzieję, że będzie dobrze. Pojawiała się tabula rasa, którą można było zapisać, o wiele lepiej niż wczoraj. A ludzie tego nie doceniali. W nocy zdarzało się wiele wypadków, wiele ludzi po prostu umierało na swoich łóżkach. A reszta… Wcale nie była wdzięczna Bogu za to, że dane im jest przeżyć kolejny wspaniały dzień - z oporem wstawali z łóżka i wykonywali swoje obowiązki. A to było nic, przecież nie dałoby się ciągle płaszczyć na czterech literach. I tak prędzej czy później miało by się tego dosyć.
Ale ja tak nie miałem. Moja praca była również moim hobby. Kochałem to z całego serca i mogłem przesiedzieć na Sali kilka godzin. Uwielbiałem uczyć się czegoś nowego. „Całe szczęście!" mówili. Rodzina się śmiała, że gdyby nie siatkówka, chyba dalej siedziałbym na ławce jak te kilka lat wcześniej. Z tą różnicą, że wtedy siedziałem tam z ekipą dobrych przyjaciół, a teraz raczej towarzystwa dotrzymywała by mi tylko i wyłącznie butelka z alkoholem. W zależności od pory – z inną ilością procentów.
Ale tak nie było.
Uśmiechnąłem się do swojego odbicia w lustrze, gdy przystrzygałem swój zarost. Nigdy nie goliłem go całkowicie. Wyglądałem wtedy jak wyrośnięty dzieciak. Wyłączyłem golarkę i schowałem ją do szafki przy lustrze.
Zerknąłem na zegarek. Za pół godziny miałem być na hali, a ja kompletnie byłem w proszku! Obiecałem sobie, że nie wezmę samochodu, tylko, że zacznę biegać. Miałem stać się szybszy i sprawniejszy. I już nigdy nie cierpieć z powodu jakiejś bójki. To ja miałem górować nad rywalem, to jemu śmiać się w twarz i ciskać pięściami na oślep.
Dotknąłem blizn na twarzy i momentalnie przypomniałem sobie to, jak były, chociaż właściwie to wcale nie wiadomo, chłopak Patrycji mnie okładał. Byłem kompletnie bezsilny. A on był wściekły jak nie wiem.
Ale wiedziałem jedno – to się nigdy nie powtórzy.
Zakląłem i chwyciłem dżinsy i koszulkę. Musiałem się pośpieszyć, jeżeli chciałem zdążyć na dzisiejszy trening. Wybiegłem z łazienki, gasząc światło i w biegu zabierając torbę ze sportowymi ciuchami. Złapałem klucze wiszące na wieszaczku przy drzwiach i już zamykałem drzwi od zewnątrz, zbiegając ze schodów. Czekał mnie niesamowity pęd pod halę.

Zobaczyłem migającą sygnalizację świetlną na przejściu dla pieszych.
-Zdążę! – sapnąłem sam do siebie i poprawiając sportową torbę przyśpieszyłem jak mogłem. Właściwie w połowie przejścia pojawiło mi się czerwone światło, ale dalej leciałem do wysepki jak grzmotnięty.
I już miałem na nią stawać i naciskać na łapkę, by oświeciło mi się zielone na drugiej połówce, kiedy nagle usłyszałem jakiś pisk, następnie krzyk, a potem poczułem tylko jak lekko lecę w powietrzu, by upaść na coś twardego.
Chciałem się podnieść, chciałem spojrzeć co się stało, kto piszczał i krzyczał. Dlaczego poczułem się tak lekko. W zamian za to, przed oczami zobaczyłem… Patrycję. Od maleńkiej, aż do naszego ostatniego spotkania.
Czułem się, jakby to wszystko się kończyło. Zacząłem coś jęczeć i na chwilę udało mi się wrócić do „normalności”, kiedy poczułem jak ktoś staje nade mną. Jakimś cudem sprawiłem, że oczy spojrzały na tego osobnika. Okazał się nim wysoki brunet, z zarostem, o sylwetce misia. Wpatrywał się we mnie ze strachem, a potem na jego wargach zagościł wielki uśmiech.
I wtedy już wiedziałem z kim mam do czynienia.
-To znów Ty – zdążyłem sapnąć, a potem nie było już nic.

Laura:
-Jak to?! Andrzej? Mój Andrzej? Mój Boże, co mu się stało, co… - zaczęłam panikować w szpitalu, gdy nikt nie chciał mi nic powiedzieć. I nie wiedziałam, dopóki nie usłyszałam jego słów, skierowanych prosto do mnie:
-To Uros, Lau. Uros mnie przejechał.
Wyleciałam z Sali jak oszalała. Dobiegłam do recepcji i nie wiele myśląc chwyciłam jakieś kartki leżące na tamtym stanowisku i cisnęłam tym na środek holu.
-Zróbcie coś do jasnej cholery! Ten idiota go potrącił! A to wszystko przez tą pierdoloną Ignatowicz!  

Patrycja:
„Patrycja, Andrzej jest w szpitalu. Miał wypadek. Ktoś go potrącił.”
Nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą usłyszałam. To niemożliwe, może Maciek tylko żartował. Tak jak stałam, tak też wybiegłam z mieszkania ( szare rurki, biały top z czarną kokardą, na to sweterek kremowy i baleriny). Chciałam jak najszybciej znaleźć się tam przy nim, potrzebował mnie. Nawet nie wiem jak tam dotarłam, wbiegłam do szpitala, zapytałam pielęgniarki gdzie leży Andrzej, dostałam zwrotną odpowiedź, że znajdę go na drugim piętrze w sali nr 14. Tam też skierowałam kroki i wcale nie zdziwiło mnie to, że na mojej drodze stanęła Li, przecież ona jest wszędzie tam gdzie jej ukochany przyjaciel. Żmija jedna…
- Po co tutaj przylazłaś? — syknęła jadowicie przez zęby waćpanna Krasuska.
-No na pewno nie do ciebie… — zironizowałam.
-Wynoś się stąd! Wszystko to Twoja wina, gdybyś się nie pojawiła wszystko toczyło by się swoim tokiem. Ale nie bo postanowiłaś sobie wrócić i wszystko zepsuć!
-Że Ty to niby ta dobra tak? Weź mnie nie rozśmieszaj.
-Won stąd, nie przyłaź tu więcej, rozumiesz?! — popchnęła mnie, w jej oczach czaiła się chęć zemsty, gdyby mogła to zabiłaby mnie na miejscu i pozbyła się problemu. Ale raczej nie uśmiechało jej się siedzenie w czterech ścianach, dodajmy zakratowanych.
Reszta zebranych miała dość dziwne miny, jakby co najmniej zobaczyli kosmitę. Czułam w tym momencie, że wszyscy są przeciwko mnie, a to przez ten cholerny wyjazd do USA! Wyszłam stamtąd, bo po co ja im jestem potrzebna? Nikogo nie obchodziłam, przecież… nikt mnie tam nie chciał. Biegłam przed siebie, nie interesowało mnie, w tym momencie zupełnie nic. Chciałam znaleźć się jak najdalej stąd, a najlepiej zniknąć. Nikt i tak by się tym nie przejął i nie płakał za mną. Usiadłam pod jakimś drzewem, podkurczyłam nogi i objęłam je ramionami. Nie potrafiłam zatrzymać cisnących się na policzki łez. Miałam wszystkiego po dziurki w nosie, wszyscy jak jeden mąż wydzwaniali, a ja nie odbierałam bo nie chciało mi się z nimi gadać. 


***
Milka: Teraz Polska musi wygrać z Francją i przywieźć komplet punktów i wyjdzie z grupy, nie ważne z którego miejsca. Kochane czytelniczki nie długo wakacje, a może już macie, życzę udanych i słonecznych wypadów z siatkówką w tyle bądź też innym sportem odpoczywajcie i wracajcie!
J
Nisiek: A my się dalej męczymy… Właściwie to już chyba się do tego przyzwyczaiłyśmy. W każdym razie, ponownie: Mamy nadzieję, że było w miarę okej. Możemy tylko zagwarantować, że dopiero się rozkręcamy. A odcinki piszemy z wyprzedzeniem o jakieś… No kilka rozdziałów.
Do spisania! Pozdrawiamy, hej!

3 komentarze:

  1. Ja nie uważam, żeby wszystko było winą Patrycji. Nie mogła przewidzieć, że Urosowi zachce się potyczek z Andrzejem.
    Niepokoją mnie jej myśli, zachowanie, odczucia. Pachnie chęcią śmierci, samobójstwem, a na to nie pozwalam!
    Laura się zachowuje, jakby już wyszła za Wronę, a tak wcale nie jest. Nie zasługuje na Andrzeja, postępując w ten sposób.
    Liczę na jakąś rozmowę w końcu Pati i Andrzeja. Oboje się kochają, głupki.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. ZABIĆ, SPALIĆ, ZDELEGALIZOWAĆ, KURDE. UROS TY IDIOTO!
    NO NIE, NO, DRAMA SIĘ ZROBIŁA, ALE W SUMIE FAJNIE, BO SIĘ DZIEJE. :D
    ALE ANDRZEJ WYJDZIE Z TEGO, CO NIE? NO NA PEWNO TAK, BO NIE DOPUSZCZAM DO SIEBIE INNEJ MYŚLI.
    JEJKU, AJ CHCĘ TAKIEGO DOMINO PRZY SOBIE, HAHA. SPOKO GOŚCIU SIĘ WYDAJE ;) CHCĘ MIEĆ BRATA, NOOOOO.
    PATI I LAURA MNIE WKURZAJA OBYDWIE. JEDNA MA ZAŁAMKĘ ŻYCIA ZAMIAST POROZMAWIAĆ Z WRONĄ, A DRUGA TO ZACHOWUJE SIE JAK KRÓLEWNA, OHHH AHH.
    PATI W OGÓLE NIE POWINNA WYJEŻDŻAĆ DO TYCH STANÓW. TRZEBA MIEĆ SWOJE ZDANIE I PRZEKONUJEMY SIĘ O TYM CODZIENNIE, NO.
    I PRZEPRASZAM, ŻE PISZE CAPS LOCKIEM, ALE ...TAK JAKOŚ MI SIĘ PODOBA. XD
    A I JESZCZE SŁOWO DO LAURY, OGARNIJ SIĘ, LASKA, BO JA CIEBIE SLUCHAĆ NIE MOGĘ. WSZYSTKO NA PATI, NIE? NO TAK, NAJLEPIEJ! <3 <3 <3 MACZ LOFFFF.

    HAHA, DOBRA, PRZEPRASZAM, NIE MAM WENY, ALE TO PRZEZ TE UPAŁY I WCZORAJSZY MECZ .. OBY W NIEDZIELĘ BYŁO LEPIEJ, POZDRAWIAM I DO SPISANIA, PA! // Agata.

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko jak ja kocham to opowiadanie !!!!!!!! Dzięki temu zawsze mi się humor poprawia, nawet nie mysle o moim jutrzejszym koszmarnym dniu:) Ale wracając do rozdziału.
    Biedny Wronka jak nie pobity to przejechany. I to przez kogo? przez Urosa! No ten facet ma coś z głową. Szkoda mi troche Patrycji. Mogła by się w końcu spotkać z tym Andrzejem i mu wszystko wyjaśnić. Laura zachowuje się troche jakby Wronka był jej własnością. Troche przegina, no ale... Mam nadzieje że sobie powyjaśniają wszystko! Czekam na kolejny!
    POZDRAWIAM !!!
    Paulka :)

    OdpowiedzUsuń