niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział ósmy. Spot­ka­nie dwóch oso­bowości przy­pomi­na kon­takt dwóch sub­stan­cji che­micznych: jeżeli nastąpi ja­kakol­wiek reak­cja, obie ule­gają zmianie.

W tle: KLIK
Patrycja:
Odkąd dowiedziałam się od Maćka, że Andrzej wylądował w szpitalu po tym, jak jakiś wariat chciał go przejechać nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Oczywiście miałam pewne podejrzenia i mogłabym się założyć o dużą sumę pieniędzy, że to osoba, o której myślę to zrobiła. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że Laura miała rację mówiąc, że wszystko było w porządku dopóki się tutaj nie pojawiłam. Z drugiej jednak strony, nie można nikomu zabronić powrotu do ojczyzny po latach. Snułam się z kąta w kąt, nie miałam ochoty na nic, jedzenie nie przechodziło mi przez gardło, sen nie przychodził. Coraz bardziej byłam tym wszystkim zmęczona, moje i rzeczywiście miewałam myśli samobójcze — wstyd się do tego przyznać, ale tak właśnie było. Bo jak można żyć ze świadomością, że Twój były ma zamiar pozbyć się rywala, który w przeszłości był ci bardzo bliski??

Andrzej:
Właściwie to nawet nie wiem ile dni leżałem w szpitalu, ale miałem tego serdecznie dosyć. Nie chciałem tu dłużej być, mimo że uwzięli się, że muszą mi zrobić wszystkie badania. Ale cholera, ile ich mogło być? Cała litania? No bez przesady. Ja rozumiem, że jestem sportowcem i całkiem możliwe, że moi „ludzie” kontaktowali się ze szpitalem, by upewnić się, że wszystko ze mną w porządku, ale rany kochany… Tyle badań?
-Kiedy mogę stąd wyjść? – zagaiłem tę samą pielęgniarkę, gdy skończyła pobierać mi krew po raz milion pierwszy – Tylko proszę mi nie mówić, że wtedy, kiedy wszystko będzie jasne, bo raczej nie wierzę, by właśnie teraz było inaczej!
-Pan nic nie rozumie…
-Nie, nie rozumiem. I nie chcę zrozumieć. Proszę mnie tylko stąd wypuścić.
-Dlaczego panu tak na tym zależy? Zresztą, jeżeli chce pan to… Może się pan wypisać. – spojrzała na mnie dziwnie, jakby wzrokiem prosząc mnie, bym tego nie robił.
-Tak zrobię – rzuciłem, przymykając oczy, nie wytrzymując jej spojrzenia.
Musiałem to zrobić. Musiałem wyjść z tego cholernego szpitala i w końcu dowiedzieć się prawdy o tym wszystkim. O tym, co dzieje się wokół mnie, bo naprawdę przestałem to wszystko ogarniać.

-Jak dobrze, że nic się nie stało! Zamartwiałam się! Tak bardzo się o ciebie bałam! – Laura mówiła i mówiła, a ja próbowałem jej przerwać, ale bezskutecznie
-To tylko zwykłe potrącenie…
-To nie było zwykłe potrącenie! To był zamach! To była zaplanowane morderstwo!
-Co Ty wygadujesz?
-To był Uros, sam powiedziałeś! To ten gnój, ten mafiozo…
-Lau… - westchnąłem, ale tamta jakby nie zauważała, że przesadza.
-Nie wypieraj się! Pamiętam, co mi wtedy powiedziałeś. To był on.
-No i co z tego? Przecież nic się nie stało.
-Ale ja się tak o Ciebie bałam! Byłam wściekła i…
-Była tak wściekła, że rozwaliła nam wszelkie papiery w holu przychodni. – usłyszałem głos wchodzącej pielęgniarki. Tamta nawet na nią nie spojrzała i nie przeprosiła.
-Lau… Zachowujesz się jak…
-Jak dziecko? Jak gówniara? Andrzej, bałam się o Ciebie! – teraz zaczęła już krzyczeć.
-Nie upoważnia Cię to…
-Kurwa, przestań być już taki idealny! – wrzasnęła i wybiegła z mojej Sali, na której leżałem. Westchnąłem, a w tym momencie w moich drzwiach pojawił się mój młodszy brat, Maciek. – Cześć brat. Co tu się stało?
-Wiesz, jestem za idealny – odpowiedziałem ze śmiechem, a tamten podszedł do mnie i poklepał mnie po ramieniu, mimo że widział, w jakim jestem stanie.
-Dobrze Cię widzieć. Nawet nie wiesz jak nas wszystkich wystraszyłeś. Wszyscy tak się o Ciebie baliśmy, a najbardziej to chyba…
-Laura.
-Nie. Patrycja.
-Co? Patrycja? A skąd ona…
-Zadzwoniłem do niej. Powiedziałem, że miałeś wypadek, że… - zaskoczył mnie, więc mu przerwałem.
-Zwariowałeś? Po co?
-Przecież to Patrycja, ma prawo wiedzieć.
-Nie Maciek. Nie ma prawa o tym wiedzieć. Nie ona.
-Niby dlaczego? Głupi jesteś i tyle.
-A nawet jeśli, to jej tu nie było.
-Była, tylko Twoja Laura ją wygoniła. Powiedziała, że to jest jej wina. A potem, gdy do niej dzwoniłem, nie odbierała. Boję się, że coś się stało. I to może być wina Twojej „ukochanej”
Usłyszałem te słowa i po prostu zabolało mnie serce. Nie mogło jej się nic stać. Nie mogło, bo gdyby tak się stało… Chyba bym tego nie wytrzymał. Wiedziałem to już wcześniej, ale dopiero po słowach brata do tego doszedłem.

Patrycja:
-Patrysiu, chodź na obiad — ciocia próbowała wyciągnąć mnie za wszelką cenę z czterech ścian pokoju.
-Nie jestem głodna…
-Dziecko nie możesz tak funkcjonować, choroby się nabawisz.
-Mamo, co się stało? — do rozmowy włączył się Dominik.
-Patrycja zamknęła się w pokoju i nie chce wyjść.
-Pati wyjdź stamtąd.
-Nie!
-Pat, bo wyważę drzwi! — próbował szantażem zmusić mnie do opuszczenia pokoju.
-A proszę bardzo, dajcie mi wszyscy święty spokój! – krzyknęłam i mocnej opatuliłam się kocem.
I na tym rozmowa się skończyła. Wszyscy zaczęli się mną interesować, niepotrzebnie mają swoje sprawy i nimi niech się zajmą, a mi dają spokój. Ciocia z wujkiem siedzieli w pokoju, a Domin gdzieś wybył ja postanowiłam przejść się do parku. To było miejsce, które dawało w jakimś sensie ulgę, poczucie bezpieczeństwa. Ogarnęłam się przebrałam w inne ciuchy (trochę powycierane dżinsy, bluzkę w paski z rękawem ¾, trampki) odświeżyłam i wyszłam z domu, po drodze łapiąc jego bluzę.  Poniosły mnie aż pod bydgoski szpital. Usiadłam na pierwszej lepszej ławeczce i moje myśli pobiegły do czasów przeszłych. Wszystkie obrazy przesuwały się w głowie jak klatki, kadry z filmu. Jedne były bardzo miłe inne mniej, oparłam głowę o oparcie ławki i przymknęłam powieki. Jeszcze bardziej przytuliłam jego bluzę, a po policzku spłynęła samotna łza.

Andrzej:
Podpisałem, co miałem podpisać i ruszyłem ze szpitala. Owszem, wszyscy pytali mnie czy dobrze się czuję i czy na pewno wszystko w porządku. Odpowiadałem, że tak. A jednak oni dalej odradzali mi wypisywanie się z niego dobrowolnie. Ale mnie to nie obchodziło. Musiałem się stąd wynieść.
Musiałem dowiedzieć się, co z Patrycją. Pytałem o nią Macka – codziennie. Ale on nie miał o niej żadnej wieści. Dalej nie dobierała. Niby ciocia Alina, mama Dominika, mówiła, że z nią wszystko w porządku, ale nie wierzyłem jej. Coś musiało być nie tak. I na pewno było.
Dopiero co wyszedłem ze szpitala, a czułem się tak bardzo zmęczony jakbym nie spał kilka nocy, nie jadł i nie pił przez tydzień. Chociaż właściwie to może nie były dobre określenia tego wszystkiego, ale było naprawdę źle. Zwalałem to wszystko na to, że kilka dni byłem bez jakiegokolwiek fizycznego ruchu i dlatego teraz tak kiepsko się czułem.
Przeszedłem przez malutki skrawek szpitalnego parku i musiałem na chwilę odetchnąć, bo już nie dawałem rady. Postanowiłem odpocząć przysiadając na chwilkę na drewnianą ławkę, ale ta najbliższa była zajęta. Ktoś na niej najzwyczajniej w świecie leżał!
Westchnąłem i już miałem omijać kolejnego bezdomnego, gdy zauważyłem, że to wcale nie jest tym, co wydawało mi się na początku. Na ławce ktoś leżał, owszem, ale spał. I nie był to żaden człowiek o nieprzyjemnym zapachu.
Podszedłem bliżej, bo zauważyłem coś znajomego. Jakaś oznaka, czy coś takiego, błyszczało w słońcu. Raziło po oczach, więc nie mogłem dojść do tego, kto tam leży. Zasłoniłem padające promienie słoneczne na to coś świecące się i dopiero teraz wszystko zobaczyłem dokładnie.
Na ławce leżała jakaś zapłakana dziewczyna, która przytulała się do szarej bluzy, której część mocno obejmowała, a także pozwalała, by reszta bezwładnie zwisała z ławki i brudziła rękaw. I niby nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie to, że tą bluzę doskonale znałem.
Numer „5”, odblaskowa nazwa „SKF Legia Warszawa.”
Przez chwilę miałem wrażenie, że po prostu mam jakieś schizy, że może mi się coś majaczy. Ale gdy dziewczyna odwróciła głowę, wiedziałem, że to jest prawda. W końcu to była Ona. To jej wtedy oddałem swoją bluzę, po jednym z meczy, na który przyszła. Na którym mi kibicowała.
To była Patrycja, o której ostatnio tak dużo myślałem.
Westchnąłem z ulgą, bo dopiero teraz wszystko ze mnie zeszło. Poczułem się jeszcze gorzej, dlatego klęknąłem przed tą ławką. Przed nią, leżącą na niej. Wyciągnąłem dłoń i pogłaskałem ją po głowie. Uśmiechnęła się pięknie przez sen, tak samo jak te kilka lat wcześniej, gdy uśmiech kierowała tylko i wyłącznie do mnie.
Nie minęła chwila, a już otworzyła oczy i wbiła wzrok w moją osobę. I co najważniejsze - nie wystraszyła się, nie wstała z ławki i nie uciekła przede mną. Po prostu wciąż była w tej samej pozycji, tyle, że z otwartymi oczami. Tak jakby wcześniej wiedziała, że to byłem ja. Że to ja głaskałem ją po włosach. Uśmiechnąłem się niepewnie i chwyciłem ją za dłoń, ściskającą bluzę, a po jej policzku momentalnie popłynęła jedna samotna łza. Starłem ją kciukiem, a ona przymknęła z powrotem oczy. A potem nagle ucałowała moją rękę.
-Co…
-Przepraszam Andrzej, przepraszam za wszystko.
W momencie, gdy szeptała mi te słowa, ja wybaczyłem jej to wszystko. To, że dzieciństwo spędziliśmy razem, że byliśmy w sobie zakochani, bo dziś o tym wiedziałem. To, że wtedy wyjechała i zostawiła mnie z Laurą. To, że nigdy się nie odezwała. To, że wróciła i było jak było.
Wybaczyłem jej wszystko.
A potem dźwignąłem ją z ławki i wziąłem na ręce. I nie obchodziło mnie to, że byłem słaby. Ona wcale nie była ciężka. Zresztą o takim ciężarze marzyłem od lat. Od lat pragnąłem mieć ją w swoich ramionach. Marzyłem o tym, by się do mnie przytuliła, tak jak to robiła teraz, gdy chowała nos w mojej szyi.
W końcu trzymałem ją w swoich ramionach. To było naprawdę cudowne uczucie. Po tylu latach znowu miałem ją przy sobie.

***
Sunny: Gratulujemy wygranej naszym chłopakom i wierzymy, że teraz ta machina ruszy i będzie już tylko lepiej :) czekamy na drugi mecz i pozdrawiamy wszystkie czytelniczki i kibiców siatkówki :P
Nisiek: Przepraszam, zawaliłam! Rozdział miał być już w piątek, ale jakoś tak wyszło, że dopiero dziś został opublikowany. Na pocieszenie jednak powiem, że… Przez chwilę będzie naprawdę słodko!
No i witamy wakacje! Może nie do końca takie, jakie chciałam, by były ale… Już niedługo, będzie dobrze!

piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział siódmy. Ale my biegniemy przez ogień, kiedy nie zostało nic do ocalenia. To jest jak łapanie ostatniego pociągu kiedy oboje wiemy że jest za późno.

W tle: KLIK

Patrycja:
Miałam już wszystkiego po dziurki w nosie. Wróciłam z pracy, wzięłam ciepłą kąpiel i zamknęłam się w pokoju. W pracy wzięłam kilka dni wolnego, zresztą po tym wszystkim co się wydarzyło dziwię się, że szef jeszcze mnie nie wylał. Sam zaproponował, abym trochę odpoczęła i dał mi wolne. Siedziałam na łóżku i patrzyłam tępo w ścianę naprzeciwko. W głowie ciągle dudniły mi jego słowa:
-„Jesteś dla mnie obca”
- „Kiedyś Cię kochałem”
-„Byłaś dla mnie kimś ważnym”
Łzy płynęły strumieniami po policzkach nawet nie próbowałam ich tamować. Z walizki wyjęłam jego bluzę, co prawda miała ona już trochę lat, była sprana i już nie pachniała jego perfumami jak na początku, ale była czymś ważnym. Położyłam ją obok, a wspomnienia przewijały się jak kadry filmu. Chodziliśmy razem po drzewach, przechodziliśmy przez przeróżne płoty, bawiliśmy się w przeróżne zabawy. Dzieciństwo wprost bajeczne, szkoda tylko że przekreśliłam te wszystkie wspaniałe wspomnienia swoim wyjazdem. Dlaczego wtedy nie postawiłam się rodzicom i nie zostałam w Polsce? Śmiałam się przez łzy, ale tylko na krótką chwilę dawało to ukojenie sercu. Potem z nów wracało to wszystko ze wzmocnioną siłą. Momentami chciałam zniknąć i byłby święty spokój, nikt nie musiałby mnie znosić, nikomu bym nie przeszkadzała…

Alina:
-Patuś zrobiłam Twoje ulubione pierogi z serem i szpinakiem.
-Dziękuję, ale nie jestem głodna.
-Dziecko musisz coś jeść, tak nie można — zostawiłam tacę przed drzwiami łudząc się, że jednak coś zje.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy rano zastałam nietkniętą tacę i tak przez kilka następnych dni.
-Idę na zakupy, kupić ci coś skarbeńku?
-Nie dziękuję.
-Patuś, proszę Cię wyjdź na świeże powietrze, siedzisz w tym pokoju cały czas, nie jesz nic, nie śpisz, jak nie można dziecko drogie.
-Nic mi nie będzie.
-Wracam za 10 minut, Andrzejkowi na pewno przejdzie, on nie potrafi się na ciebie gniewać.
-On się już do mnie nie odezwie…
Wyszłam do pobliskiego sklepu na małe zakupy. Biedne to moje dzieciątko co się z nimi wszystkimi porobiło. Coś mi tutaj śmierdzi, ta Laura od początku wydawała się podejrzana…

Patrycja:
 Może rzeczywiście powinnam wyjść na dwór, ale jak ja wyglądam? Jak półtorej nieszczęścia, wyszłam to łazienki, umyłam twarz, zrobiłam lekki makijaż. Włosy rozczesałam i zaplotłam w kłosa. Włożyłam czarne rurki, dżinsową koszulę do tego białe trampki i beżową apaszkę, na oczy obowiązkowo okulary przeciwsłoneczne i drobne kolczyki, które dostałam na urodziny od Andrzeja… w jednej ręce trzymałam jego bluzę, do drugiej wzięłam jogurt do picia z lodówki i wyszłam z mieszkania zamykając za sobą drzwi. Nogi poniosły mnie do parku, tam zazwyczaj siadywałam kiedy miałam jakiś problem. Zajęłam moją ulubioną ławeczkę i wtuliłam twarz w bluzę…

Alina:
-Gdzież ona jest, strasznie późno się zrobiło??
-Alinko Pati jest dorosła i nie trzeba jej prowadzić za rączkę.
-Tadeuszu czy Ty się sam słyszysz?? Dobrze wiesz, że ostatnio wszystko przeżywa biedactwo. Mogliby się pogodzić, oboje się meczą.
- Zobaczysz wróci…
-Cześć mamuś, cześć tatuś!
-Dominik syneczku, wróciłeś!
-Przyjechałem na kilka dni, coś się stało mamo? Jesteś tak smutna?
-Patrycja wyszła rano i do tej pory jej nie ma, martwię się o nią. Jest już 22, a jej nie ma.
-Pati wróciła?? Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?
-Zapomniałam z tego wszystkiego…
-Oj mamo to w takim razie ja jej pójdę poszukać.
-Synu trzeba było zadzwonić pojechalibyśmy po ciebie na lotnisko, nie musiałbyś się tłuc autobusami.
-Nic się nie stało, to ja lecę szukać Pat
-Może byś coś zjadł, po podróży wróciłeś
-Zjem jak przyjdę..

Patrycja:
Dominik najwyraźniej postawił sobie za cel wyciągnięcie mnie z dołka. Siedzieliśmy przy stole jedząc obiad — spaghetti z sosem boloniese, ale jakoś nie byłam głodna. Grzebałam w talerzu, błądząc myślami zupełnie gdzie indziej.
-Zjedz coś Patusiu, przecież tak nie można — ciocia zachęcała mnie do spożycia posiłku.
-Dziękuję, nie jestem głodna. Przepraszam… — wstałam od stołu i skierowałam swoje kroki do pokoju. Zamknęłam się w pomieszczeniu i położyłam się na łóżku. Po jakiejś chwili do środka wpadł uśmiechnięty Domin.
-Wstawaj wychodzimy!
-Nigdzie nie idę — zaciągnęłam koc na głowę i udawałam, że mnie to nie rusza.
-Sama wstaniesz, czy ja mam to za ciebie zrobić?
-Nie odważyłbyś się
-Jesteś tego pewna?
-Nie zrobisz tego
-Czyżby?
-Dominik postaw mnie na ziemi! Słyszysz! — ciocia z wujkiem byli zaistniałą sytuacją rozbawieni. Sama zaczęłam się z siebie śmiać, pierwszy raz od dłuższego czasu… Wyniósł mnie na dwór, a ludzie na ulicy patrzeli na nas jak na wariatów, a Dominik zlitował się wreszcie i postawił mnie na chodniku.
-No dziękuję Ci bardzo
-Ależ polecam się na przyszłość — ukłonił się teatralnie, za co dostał kuksańca w bok.
-Nie wygłupiaj się.
Szliśmy tak sobie przed siebie, chłonąc każdą chwilę i delektując się słoneczkiem, którego ostatnimi czasy było coraz mniej. Zakupiliśmy sobie po cola-coli i paczce chipsów i spacerowaliśmy dalej zajadając się smakołykami jeśli je tak można nazwać. Mojemu towarzyszowi widocznie zaczęło się nudzić bo zaczął mnie łaskotać.
-Domino przestań, słyszysz! — ale on sobie nic z tego nie robił i łaskotał mnie dalej.
-Dominik!
-Siemasz Andrzej! — krzyknął Doniu widząc na horyzoncie swojego kumpla po fachu.
-Cześć Domin, kupę lat się nie widzieliśmy.
-Coś Ty taki poobijany?
-A długa historia…
-To ja nie będę wam przeszkadzać.
-Pati zaczekaj! — oddaliłam się w ustronne miejsce i tam rozmyślałam nad swoim życiem. Nie będę im przeszkadzać w rozmowie, a zresztą Andrzej i tak mnie nie chce widzieć więc jeśli mnie nie będzie tam tym lepiej. Zniknęłam z ich pola widzenia ( czy tylko mi się wydawało, czy Andrzejowe oczy przepełnione były tęsknotą?).

Andrzej:
Usłyszałem jak ktoś krzyczy moje imię. Przymrużyłem oczy chcąc zobaczyć osobnika, który tak się wydzierał. Chwilę pocierpiałem patrząc prosto w jesienne słońce, ale w końcu zobaczyłem sylwetkę, która nawet z oddali mi machała. To był Dominik!
Szybkim krokiem do niego podszedłem i dopiero wtedy zauważyłem, że obok niego stoi Patrycja. Chwilę pogadaliśmy, dopóki tamta powiedziała coś w stylu „to ja nie będę wam przeszkadzać” i sobie poszła.
-Co się stało? – usłyszałem jego pytanie, ale mogłem tylko wzruszyć ramionami – Mów!
-To bez sensu, nie chcę o tym gadać. Lepiej mów, co u Ciebie!
I faktycznie, rozgadał się chłopak. A ja wciąż ukradkiem spoglądałem w stronę, gdzie zniknęła Patrycja.  

Codzienność. Niektórzy ją lubią, niektórzy po prostu nie znoszą tego, że muszą powtarzać te same czynności każdego dnia. Chociaż nie wierzę, by nie czuli choć odrobinki radości w nowo rozpoczynającym się dniu – takim, który dawał nadzieję, że będzie dobrze. Pojawiała się tabula rasa, którą można było zapisać, o wiele lepiej niż wczoraj. A ludzie tego nie doceniali. W nocy zdarzało się wiele wypadków, wiele ludzi po prostu umierało na swoich łóżkach. A reszta… Wcale nie była wdzięczna Bogu za to, że dane im jest przeżyć kolejny wspaniały dzień - z oporem wstawali z łóżka i wykonywali swoje obowiązki. A to było nic, przecież nie dałoby się ciągle płaszczyć na czterech literach. I tak prędzej czy później miało by się tego dosyć.
Ale ja tak nie miałem. Moja praca była również moim hobby. Kochałem to z całego serca i mogłem przesiedzieć na Sali kilka godzin. Uwielbiałem uczyć się czegoś nowego. „Całe szczęście!" mówili. Rodzina się śmiała, że gdyby nie siatkówka, chyba dalej siedziałbym na ławce jak te kilka lat wcześniej. Z tą różnicą, że wtedy siedziałem tam z ekipą dobrych przyjaciół, a teraz raczej towarzystwa dotrzymywała by mi tylko i wyłącznie butelka z alkoholem. W zależności od pory – z inną ilością procentów.
Ale tak nie było.
Uśmiechnąłem się do swojego odbicia w lustrze, gdy przystrzygałem swój zarost. Nigdy nie goliłem go całkowicie. Wyglądałem wtedy jak wyrośnięty dzieciak. Wyłączyłem golarkę i schowałem ją do szafki przy lustrze.
Zerknąłem na zegarek. Za pół godziny miałem być na hali, a ja kompletnie byłem w proszku! Obiecałem sobie, że nie wezmę samochodu, tylko, że zacznę biegać. Miałem stać się szybszy i sprawniejszy. I już nigdy nie cierpieć z powodu jakiejś bójki. To ja miałem górować nad rywalem, to jemu śmiać się w twarz i ciskać pięściami na oślep.
Dotknąłem blizn na twarzy i momentalnie przypomniałem sobie to, jak były, chociaż właściwie to wcale nie wiadomo, chłopak Patrycji mnie okładał. Byłem kompletnie bezsilny. A on był wściekły jak nie wiem.
Ale wiedziałem jedno – to się nigdy nie powtórzy.
Zakląłem i chwyciłem dżinsy i koszulkę. Musiałem się pośpieszyć, jeżeli chciałem zdążyć na dzisiejszy trening. Wybiegłem z łazienki, gasząc światło i w biegu zabierając torbę ze sportowymi ciuchami. Złapałem klucze wiszące na wieszaczku przy drzwiach i już zamykałem drzwi od zewnątrz, zbiegając ze schodów. Czekał mnie niesamowity pęd pod halę.

Zobaczyłem migającą sygnalizację świetlną na przejściu dla pieszych.
-Zdążę! – sapnąłem sam do siebie i poprawiając sportową torbę przyśpieszyłem jak mogłem. Właściwie w połowie przejścia pojawiło mi się czerwone światło, ale dalej leciałem do wysepki jak grzmotnięty.
I już miałem na nią stawać i naciskać na łapkę, by oświeciło mi się zielone na drugiej połówce, kiedy nagle usłyszałem jakiś pisk, następnie krzyk, a potem poczułem tylko jak lekko lecę w powietrzu, by upaść na coś twardego.
Chciałem się podnieść, chciałem spojrzeć co się stało, kto piszczał i krzyczał. Dlaczego poczułem się tak lekko. W zamian za to, przed oczami zobaczyłem… Patrycję. Od maleńkiej, aż do naszego ostatniego spotkania.
Czułem się, jakby to wszystko się kończyło. Zacząłem coś jęczeć i na chwilę udało mi się wrócić do „normalności”, kiedy poczułem jak ktoś staje nade mną. Jakimś cudem sprawiłem, że oczy spojrzały na tego osobnika. Okazał się nim wysoki brunet, z zarostem, o sylwetce misia. Wpatrywał się we mnie ze strachem, a potem na jego wargach zagościł wielki uśmiech.
I wtedy już wiedziałem z kim mam do czynienia.
-To znów Ty – zdążyłem sapnąć, a potem nie było już nic.

Laura:
-Jak to?! Andrzej? Mój Andrzej? Mój Boże, co mu się stało, co… - zaczęłam panikować w szpitalu, gdy nikt nie chciał mi nic powiedzieć. I nie wiedziałam, dopóki nie usłyszałam jego słów, skierowanych prosto do mnie:
-To Uros, Lau. Uros mnie przejechał.
Wyleciałam z Sali jak oszalała. Dobiegłam do recepcji i nie wiele myśląc chwyciłam jakieś kartki leżące na tamtym stanowisku i cisnęłam tym na środek holu.
-Zróbcie coś do jasnej cholery! Ten idiota go potrącił! A to wszystko przez tą pierdoloną Ignatowicz!  

Patrycja:
„Patrycja, Andrzej jest w szpitalu. Miał wypadek. Ktoś go potrącił.”
Nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą usłyszałam. To niemożliwe, może Maciek tylko żartował. Tak jak stałam, tak też wybiegłam z mieszkania ( szare rurki, biały top z czarną kokardą, na to sweterek kremowy i baleriny). Chciałam jak najszybciej znaleźć się tam przy nim, potrzebował mnie. Nawet nie wiem jak tam dotarłam, wbiegłam do szpitala, zapytałam pielęgniarki gdzie leży Andrzej, dostałam zwrotną odpowiedź, że znajdę go na drugim piętrze w sali nr 14. Tam też skierowałam kroki i wcale nie zdziwiło mnie to, że na mojej drodze stanęła Li, przecież ona jest wszędzie tam gdzie jej ukochany przyjaciel. Żmija jedna…
- Po co tutaj przylazłaś? — syknęła jadowicie przez zęby waćpanna Krasuska.
-No na pewno nie do ciebie… — zironizowałam.
-Wynoś się stąd! Wszystko to Twoja wina, gdybyś się nie pojawiła wszystko toczyło by się swoim tokiem. Ale nie bo postanowiłaś sobie wrócić i wszystko zepsuć!
-Że Ty to niby ta dobra tak? Weź mnie nie rozśmieszaj.
-Won stąd, nie przyłaź tu więcej, rozumiesz?! — popchnęła mnie, w jej oczach czaiła się chęć zemsty, gdyby mogła to zabiłaby mnie na miejscu i pozbyła się problemu. Ale raczej nie uśmiechało jej się siedzenie w czterech ścianach, dodajmy zakratowanych.
Reszta zebranych miała dość dziwne miny, jakby co najmniej zobaczyli kosmitę. Czułam w tym momencie, że wszyscy są przeciwko mnie, a to przez ten cholerny wyjazd do USA! Wyszłam stamtąd, bo po co ja im jestem potrzebna? Nikogo nie obchodziłam, przecież… nikt mnie tam nie chciał. Biegłam przed siebie, nie interesowało mnie, w tym momencie zupełnie nic. Chciałam znaleźć się jak najdalej stąd, a najlepiej zniknąć. Nikt i tak by się tym nie przejął i nie płakał za mną. Usiadłam pod jakimś drzewem, podkurczyłam nogi i objęłam je ramionami. Nie potrafiłam zatrzymać cisnących się na policzki łez. Miałam wszystkiego po dziurki w nosie, wszyscy jak jeden mąż wydzwaniali, a ja nie odbierałam bo nie chciało mi się z nimi gadać. 


***
Milka: Teraz Polska musi wygrać z Francją i przywieźć komplet punktów i wyjdzie z grupy, nie ważne z którego miejsca. Kochane czytelniczki nie długo wakacje, a może już macie, życzę udanych i słonecznych wypadów z siatkówką w tyle bądź też innym sportem odpoczywajcie i wracajcie!
J
Nisiek: A my się dalej męczymy… Właściwie to już chyba się do tego przyzwyczaiłyśmy. W każdym razie, ponownie: Mamy nadzieję, że było w miarę okej. Możemy tylko zagwarantować, że dopiero się rozkręcamy. A odcinki piszemy z wyprzedzeniem o jakieś… No kilka rozdziałów.
Do spisania! Pozdrawiamy, hej!

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział szósty. Potrzebuję doktora, zawołajcie doktora. Potrzebuję doktora, by przywrócił mnie do życia.

W tle: KLIK

Andrzej:
Ta cała ostatnia akcja nie dawała mi spokoju. Żyłem myślą, że nie potrafiłem jej tak od razu rozpoznać, że nie skojarzyłem swojego prezentu… Jednym słowem: Że spierdoliłem to na całej linii. Musiałem ją odnaleźć, nie mogłem pozwolić na to, żeby mi gdzieś umknęła.
Zahamowałem gwałtownie, gdy skończyłem parkować na parkingu w pobliżu parku. Skoro gdzieś tutaj pracowała, to może będzie się tu gdzieś kręcić… A tym razem, na pewno mi się tak łatwo nie wywinie!
Wsunąłem kluczyki do przedniej kieszeni, chowając również ręce. Rozejrzałem się dookoła. Właściwie to nie wiedziałem, gdzie by mogła pracować. Lodziarnia? Kawiarnia? Spożywczy? Westchnąłem. To wcale nie wydawało się takie łatwe, jak myślałem. Bo co? Będę chodzić i sprawdzać, gdzie by mogła obsługiwać klientów?
Ja to nie raz mam idiotyczne pomysły.
Zrezygnowany usiadłem na ławce. Do 14 brakowało kilkunastu minut. Być może skończy pierwszą zmianę, albo dopiero przyjdzie na drugą. Muszę zaczekać, by się o tym dowiedzieć.
-No, no. Kogo my tutaj mamy. – usłyszałem głos za sobą, więc się odwróciłem. Przede mną stał ten sam facet, który zaatakował wtedy Patrycję.
Momentalnie ruszyłem do niego, a tamten spojrzał na mnie z rozbawieniem, zupełnie jakby nic sobie z tego nie robił. Zerknął na mężczyznę za sobą. Łypnąłem szybko – skądś gościa kojarzyłem, ale za nic nie potrafiłem przypomnieć sobie skąd.
-Czego chcesz?
-Chciałem Cię tylko ostrzec. Bo wiesz… Nie zbliżaj się do mojej dziewczyny, chłoptasiu.
-To już nie jest Twoja dziewczyna.
-A kto Ci tak powiedział? – wybuchnął mi śmiechem w twarz, a ja napiąłem się cały – Ona zawsze będzie moja.
-Akurat wróciła tutaj, więc już nie jest Twoja.
-Ah, więc myślisz, że wróciła tutaj dla Ciebie? Poczekaj, poczekaj. Ty zapewne jesteś Andrzej Wrona, niespełniona miłość naszej Patrysi. Och i akurat uratowałeś swoją ukochaną z moich rąk! Jakie to bohaterskie!
-Uros…
-Nikola, nie wtrącaj się. Dobrze wiesz, że muszę to sobie z nim załatwić.
Nikola… Mój Boże, to był sam Nikola Kovacević! Oczywiście, miałem do czynienia również jego młodszym bratem – Urosem.
-Jesteś Uros? – zapytałem roześmiany – I Patrycja Cię chciała? Młodszego? Serio?
-Ja przynajmniej dałem jej to, czego Ty nigdy jej nie dałeś. Bo z niej zrezygnowałeś.
-Nigdy z niej nie zrezygnowałem! – huknąłem rozjuszony – To, że Ty byłeś, kiedy mnie nie było, nie znaczy, że jesteś lepszy! Bo teraz to Ciebie Patrycja nie chce!
-A co? Może teraz nagle Ciebie chce, co? Ona jest zagubiona, zwariowała, nie wie, co ma z sobą zrobić. Ale ja jestem tutaj po to, by jej to pokazać.
-Nie powinieneś trenować do nowego sezonu?
-Tylko zwykłe szaraczki trenują. Niektórzy dalej mają wakacje, są w kraju swojej ukochanej i tylko czekają, aż zamoczą – usłyszałem i już nie wytrzymałem, ruszyłem w jego stronę.
Strzeliłem go w pysk, zatoczył się niemal tak samo jak wtedy, wieczorem, i znów upadł. A kiedy wstał na nogi, zaraz dobiegł do mnie. Patrząc na jego posturę, czułem, że to wcale nie będzie takie miłe spotkanie. – Boli Cię to, prawda? Że to nie Ty ją rozdziewiczyłeś, że to nie o Tobie będzie myśleć, gdy będzie wspominać pierwszy raz?
-Zamknij się!
-Czyli jednak Cię to ruszyło…
-Kurwa mac, nie udzielaj się, jeżeli nie wiesz o wszystkim! – syknąłem i po prostu popchnąłem go na ziemię. Uderzył głową o kostkę brukową, ale znów się podniósł. Był twardy i silny, jasna cholera. – Jesteś pierdolonym Serbem, który huja wie o Polakach!
Naparł na mnie i tym razem to ja leżałem na ziemi. Niby mówi się, że leżącego się nie kopie, ale w tym momencie, a zwłaszcza w kulturze innych krajów jak Serbia, to nie obowiązywało. Stał nade mną i kopał mnie w krocze, a potem w brzuch. Robiło mi się coraz gorzej. A kiedy zbliżał się już do twarzy, usłyszałem krzyk Nikoli, który prosił go, by tego nie robił. Tamten jedynie prychnął, pochylił się nad moją twarzą i sprzedał mi taką pięść, że myślałem, że wypadną mi zęby.
Ale nie. W ustach czułem tylko posmak krwi, bez żadnych ułamków zębów. Zrobiło mi się słabo, kiedy spostrzegłem, że znów podnosi na mnie nogę. Ale nic nie zrobił, bo zmienił zdanie. Po prostu splunął na mnie.
-Nigdy nie mów, że jestem pierdolonym Serbem, który nic nie wie o Polakach, bo chyba jestem jedyną osobą, która tak dobrze zna Patrycję. I ostrzegam Cię, żebyś się nie wtrącał, bo to była tylko lekka nauczka, nie każ mi, żebym pokazał Ci coś więcej.
I po prostu odszedł. A ja leżałem jak długi, próbując wrócić do rzeczywistości. Nie czułem żadnej kości, żadnego mięśnia. Było mi słabo jak cholera. Już zamykałem oczy, by dosłownie na chwilę odpocząć, gdy ktoś zaczął mnie szarpać. Przez mgłę zobaczyłem Laurę.
-Co Ty tutaj robisz?

Uros:
Nie miał prawa mnie osądzać. Nie wiedział, kim tak naprawdę byłem, co przeżyłem. Byłem siatkarzem i znałem Patrycję. Super, świetnie. Ale to nie upoważniało go do tego, by mnie obrażać. Nie znał mnie, jako człowieka, a nawet i jako gracza. Nie wiedział o niczym.
Ze złości kopnąłem najbliżej leżący kamyczek, a tamten poleciał pod nogi jakiejś młodej dziewczyny, która spojrzała na mnie z wściekłością, biegnąc dalej i krzycząc coś, zbliżając się do faceta, którego dopiero co skopałem. Pochyliła się nad nim, szarpiąc niemiłosiernie.
-Czyżby miał dwie? – prychnąłem, a Nikola pokręcił głową z dezaprobatą– O co Ci chodzi?
-Za ostro go potraktowałeś bracie.
-Za ostro? Za ostro? Czy Ty słyszałeś, co on do mnie mówił?
-To nie ważne…
-Nikola, po czyjej Ty jesteś stronie?
-Po żadnej. Dla mnie to jest chore. Wróciła tutaj, a Ty ją prześladujesz. Daj jej żyć.
-Nie dam jej żyć przy nim!
-Skąd wiesz, że przy nim?
-Bo pamiętam, co mi kiedyś mówiła – mruknąłem poirytowany – Doskonale pamiętam jej słowa!
To była rozmowa zaraz po tym, jak powiedziałem, że bardzo ją lubię i chciałbym, żebyśmy spróbowali życia ze sobą. Pamiętam, jak tamte słowa cholernie mnie zabolały. W sumie może nie tyle, co zabolały, ale pozazdrościłem temu, o którym mówiła. Opowiadała mi, że rodzice wymusili na niej wyjazd z kraju, z Polski do USA. Że to był dla niej koniec świata, mimo, że udawała przed przyjaciółmi, że przecież nic się nie dzieje. I w końcu, że zostawiła tam naprawdę ważną dla niej osobę. To był chłopak, ale nie jej. Raczej tylko świetny przyjaciel, z którym razem do siebie świrowali. Opowiadała, że czuła, że gdyby nie wyjechała, niedługo później staliby się parą. To miało zdarzyć się na jego studniówce, Miała być z facetem, który był od niej trzy lata starszy. I który był siatkarzem. Pamiętam, że wtedy mówiła mi jak się nazywa i pytała, czy może kiedyś przeciw niemu grałem, ale teraz nie wiem, nie pamiętam czy faktycznie tak było.
-Tak? To, co Ci wtedy powiedziała?

Przepraszam Uros, ale to jest bez sensu. Ja nie długo wracam do Polski. A gdy już tam się znajdę, będę walczyła z całych sił, by go odzyskać. By choć na chwilę znaleźć się w jego pobliżu, by… Zamienił ze mną chociaż kilka słów. Będę o to walczyła i proszę, nie sprawiaj, by mi się to nie udało. To jego kochałam i to o nim myślałam przez kilka lat. A teraz wcale nie będzie inaczej.

-Że jeżeli kiedykolwiek wróci do Polski… Będzie walczyła o to, by znów znaleźć się w jego pobliżu.
-Wiesz, że w takim razie nie masz szans?
-Wiem, ale nie dam jej tak łatwo odejść. Za bardzo ją…
-Kochasz? Nie Uros, Ty ja tylko pożądasz. To było widać. Nie zniesiesz myśli, wiedząc, że on ją ma. - Spojrzałem na niego i momentalnie rzuciłem się w jego stronę. Przewaliłem go na kamienną ścieżkę. Jęknął z bólu, a ja strzeliłem mu jeszcze w twarz. – Dokładnie o to mi chodzi. Dobrze wiesz, że mam rację!
-Gówno wiesz, Nikola! – wrzasnąłem i nie zwracając uwagi na leżącego brata, ruszyłem przed siebie.

Andrzej:
Ocknąłem się na parkowej ławce. Laura siedziała obok mnie i wpatrywała się we mnie ze strachem. Chwyciłem się za tył głowy, a kiedy spostrzegłem, że krwawię jak zarzynana świnia, zacząłem głęboko oddychać. Chwyciła mnie za rękę.
-Błagam, nie odpływaj. Andrzej, słyszysz?
Pokiwałem głową, a ona przytknęła do moich ust zimną wodę mineralną. Łapczywie ją łykałem, ale to nie pomagało. Okropnie się czułem. Nie mogłem oddychać. Nie mogłem nic powiedzieć. Mogłem tylko oprzeć się o ramię Laury i ponownie zamknąć oczy.
-Co Oni Ci zrobili… – usłyszałem jak przez mgłę.
Uchyliłem zmęczone powieki i rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w doskonale znanym mi pokoju, bo w czterech ścianach Laury. Próbowałem się podnieść, ale ostrzegła mnie, by tego nie robić. Więc tylko tak leżałem i wręcz byłem przez nią obsługiwany. Nadskakiwała mi jak nigdy.
I właściwie było tak przez następne kilkadziesiąt godzin.

W końcu mogłem wybrać się na spacer. Sam, bez żadnej nadskakującej mi Laury. Wiem, nie powinienem narzekać, w końcu to było bardzo miłe z jej strony, ale później już zaczęło mnie to denerwować. Zachowywała się, jakbym nagle miał umrzeć. Pytała mnie, co chwilę, czy mi czegoś nie trzeba i czy dobrze się czuje. Na początku, faktycznie, mówiłem jej prawdę. Ale potem nawet jak czułem się gorzej, nie dawałem tego po sobie poznać. Chciałem, żeby w końcu dała mi spokój, bo tylko tam mogłem się lepiej poczuć. Zresztą dziwiło mnie to strasznie. Nigdy taka nie była, o co jej nagle mogło chodzić, do cholery?
Spokojnie usiadłem sobie na ławce, tej co ostatnio i wpatrywałem się w okolicę. Teraz już musiałem ją zobaczyć. Przecież niemożliwe, żebym miał takiego pecha, by jej tu nie zastać. A wiedziałem, że gdzieś tutaj pracuje!
Siedziałem tak jeszcze chwilę, gdy nagle postanowiłem wybrać się na kawę do pobliskiej kawiarenki. Laura nie pozwalała mi jej pic, mówiąc, że… Właściwie, cholera wie, co ona wtedy mówiła. Przestawałem jej kompletnie słuchać.
Wstałem z ławki i powolnym krokiem dotarłem do działających jeszcze ogródków. Kilkorgu ludzi siedziało i zajadało się lodami, popijając mrożoną kawę. Dokładnie taką, o jakiej marzyłem przez te kilkadziesiąt godzin.
Otworzyłem drzwi prowadzące do drewnianego pomieszczenia, a dzwoneczek nade mną oznajmił, że w środku znalazł się nowy klient. Rozejrzałem się. Było tutaj niezwykle klimatycznie. Jakaś kelnerka obsługująca stolik obok poprosiła mnie, bym usiadł i po zebraniu zamówienia, zapowiedziała, że ktoś zaraz do mnie przyjdzie. Zgodziłem się i odsunąłem krzesło, rozglądając się dookoła, a głównie to wpatrując się za okno.
Szczerze mówiąc, kawiarenka znajdowała się wręcz w idealnym punkcie Warszawy. Zastanawiałem się, dlaczego nigdy mnie tutaj nie zawiało. Ale w sumie za chwilę sam odpowiedziałem sobie na to pytanie: Była siatkówka i Laura. A w momencie, gdy wyjechała Patrycja, nienawidziłem Warszawy. Właśnie dlatego wtedy wybrałem Częstochowę i tamtejszy AZS.
Czy żałowałem?
Nie wiem, czy gdyby nie to, dostałbym się do takiego klubu jak Bydgoszcz. A było mi tam naprawdę dobrze – zarząd, klub, koledzy, miasto… Wszystko było takie super!
-Proszę, pańska kawa. – usłyszałem znajomy mi głos, więc przerwałem swoje rozmyślania i szybko odwróciłem głowę w stronę, gdzie stała kobieta. A gdy ją zobaczyłem… Bardzo miło się zaskoczyłem. Bo właśnie oto przede mną stała moja odnaleziona Patrycja.

Patrycja:
Po wczorajszej awanturze i pojawieniu się znikąd Andrzeja miałam już wszystkiego serdecznie dość. Myślałam, że chociaż sen przyniesie ukojenie, ale oczywiście wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Jego oczy były przepełnione jednocześnie: bólem, smutkiem, radością i jednocześnie wściekłością. A ja stamtąd uciekłam jak zwykły tchórz. Moje serce po raz kolejny zostało rozdarte. Wspomnienia wróciły jak bumerang, zaczęłam cholernie żałować tego, że wtedy się nie odzywałam. To był mój największy życiowy błąd. Szkoda, że zrozumiałam dopiero teraz… jak to mówią lepiej późno niż wcale. Jaka ja byłam wtedy głupia, strasznie tęskniłam za naszymi wygłupami, rozmowami. Kilka razy nawet chciałam wrócić do Polski, ale rodzice mi tego surowo zakazali. Jestem cholernie zła na siebie i na nich, ale teraz to wszystko i tak na nic…
-Pat zaniesiesz zamówienie do stolika nr 3? — moje rozmyślania przerwał głos Justyny.
-Jasne. — uśmiechnęłam się do niej i zabrałam mrożoną latte i tiramisu i skierowałam swoje kroki do stolika.
-Proszę pańska kawa. — odezwałam się do mężczyzny siedzącego przy stoliku. Na dźwięk mojego głosu odwrócił swą twarz w moim kierunku. Zamarłam. Moim oczom ukazała się twarz Andrzeja, ale nie ta, co zwykle, tym razem była ona nieźle poobijana…
-Andrzej... Matko kochana, co się stało? - mruknęłam, drżącymi dłońmi stawiając tacę i bezwładnie opadając na krzesło naprzeciwko siatkarza.
-Nie udawaj, że Cię to interesuje - warknął, przy okazji sycząc z bólu i trzymając się za rozciętą wargę.
Zrobiło mi się go żal, tak cholernie żal. Czułam, że to było powiązane z moim wcześniejszym spotkaniem Urosa w parku. Zacisnęłam zęby, próbując powstrzymać napływające łzy do kącików moich oczu. Nie mogłam się rozpłakać, bo cała bym się rozmazała, a przecież byłam w pracy i jakoś musiałam obsługiwać swoich klientów.
-Trzymaj tą kawę, przyłóż do warg - pouczyłam go, pociągając nosem dyskretnie, a tamten wręcz wyszarpał napój z mojej dłoni i mrużąc oczy, przystawił sobie szklankę do ust.
-No to co? Powiesz mi, co się stało? - mimo, że Justyna obrzuciła mnie wściekłym spojrzeniem, gdy była zmuszona przejąć moje kolejne zamówienie, postanowiłam, że wyciągnę to od niego.
-Przestań... Idź do klientów.
-Nie przestań, tylko mów! Kto Cię tak urządził?
-Naprawdę chcesz wiedzieć? - pokiwałam głową - Naprawdę?! Twój ukochany, z braciszkiem jak mniemam! - warknął znowu.
-Uros z Nikolą? Niemożliwe, na pewno nie.
-Nie? To trzeba było być tam, to byś się przekonała, że to jednak byli Oni!
-Andrzej, posłuchaj... Znam ich i...
-Nie, teraz to Ty mnie posłuchaj! - ścisnął moją dłoń tak mocno, że aż syknęłam z bólu, na co goście przy stoliku obok aż dziwnie się na nas spojrzeli. – Obroniłem Cię w parku tylko i wyłącznie przez przypadek. Fakt, kiedyś byłaś mi naprawdę bliska. Ale to było kiedyś! Zanim wyjechałaś, zanim mnie zostawiłaś, gdy ja Cię tak mocno kochałem! – spojrzałam na niego zaskoczona – Nigdy Ci tego nie powiedziałem, prawda? Nie miałem kiedy. Chciałem to zrobić odpowiednio chociażby na zabawie studniówkowej. Ale kazałaś mi iść na nią z Laurą, tak po prostu z tego zrezygnowałaś. Nigdy też nie przyjechałaś. Więc teraz nie udawaj, że chcesz mnie wysłuchać, albo że jesteśmy przyjaciółmi, bo nimi nie jesteśmy. Zniszczyłaś to te kilka lat temu. Teraz jesteśmy dla siebie zupełnie obcy. A wiesz, że wtedy mogłaś mieć wszystko?
-Ale…
-Zajmij się swoim ukochanym i wracaj tam skąd przyjechałaś.- syknął - Zostaw mnie w spokoju. Daj mi normalnie żyć dziewczyno!
Zabolało. Miałam tego wszystkiego świadomość, ale chyba jeszcze miałam odrobinę nadziei, że może kiedyś będzie tak jak było. A po tych słowach… Właściwie to nie wiedziałam, co chce mi przekazać, ale nie zdążyłam się o to zapytać, bo on po prostu bez słowa wstał i kuśtykając do drzwi, wyszedł. Na krótką chwilę jeszcze odwrócił się w moją stronę z takim dziwnym spojrzeniem, ale to było za krótko, bym mogła go dogonić mimo jego nie dyspozycyjności.

Andrzej:

Wyszedłem z kawiarenki i jeszcze na krótką chwilę odwróciłem się w jej stronę. Ale ona nadal tam stała i wpatrywała się w moją sylwetkę przez szybę.
Właściwie, to myślałem, że za mną wyjdzie. Wydawało mi się, że jeszcze chce coś mi powiedzieć, że… Może mnie zatrzyma? Jednak nic takiego się nie stało. Nie miałem, na co czekać. Miała pracę. A ona wcale nie była ważniejsza ode mnie. Od tego, który uratował ją w parku i sam przez to cierpiał. Od tego, który mimo jej nie obecności, kochał ją jak wariat. Który… Nadal ją kochał.
Darowałem to sobie wszystko i po prostu w miarę żwawym krokiem odszedłem stamtąd.
Gdyby tylko chciała… Mogła mnie zatrzymać.


Patrycja:
-Juśka muszę na chwilę wyjść, proszę Cię zastąp mnie.
-Pati! Zaczekaj nie można tak! — wybiegłam z kawiarni, wiem, że źle robię, ale muszę to załatwić jak najszybciej. Spraw niecierpiąca zwłoki…
Chyba będę musiała poważnie porozmawiać sobie z Nikolą. Co prawda nikt mnie do tego nie zmusza, tym bardziej Andrzej, ale jestem w końcu mu coś winna…
Odbierz ten cholerny telefon! — przeklinałam w duchu, wykręcając już któryś raz z kolei numer Nikoli. Tak, dalej dzwoń idiotko i tak nie odbierze. — krzyczała moja podświadomość. W końcu poddałam się zrezygnowana. Poruszyłam swoje „kontakty”, aby dowiedzieć się gdzie mogę go znaleźć, ale daleko nie musiałam szukać… Znalazłam go w parku przy moim miejscu pracy.
-Seniorita?! — wykrzyknął wyraźnie zaskoczony tym, że go znalazłam – Dzwoniłaś? – po tych słowach zrobił wielkiego balona z jakiejś miętowej gumy. Prychnęłam. On nigdy się nie zmieni. Wiecznie uśmiechnięty, zabójcze okulary… Bajerujące teksty. Taki właśnie był Nikola.
-Cześć, też się cieszę, że Cię widzę. – powiedziałam z sarkazmem, zasiadając obok niego.
-Cóż to sprowadza Cię do mnie moja droga?
-Dobrze wiesz, o co chodzi, nie udawaj…
-Czyżbyś mówiła o tym kolesiu, co ostatnio załatwił mojego brata?
-Po Urosie bym się tego spodziewała, ale po Tobie? Nie wstyd ci? Dwóch na jednego? — wyrzucałam z siebie pretensje niczym pociski z karabinu.
-Oj tam, przecież ja nic nie robiłem, zresztą, co Ci tak na nim zależy? Troszeczkę mu Uros oddał i tyle, zresztą to i tak nie był szczyt jego możliwości. A potem biegła w jego stronę jakaś brunetka, zaczęła nim szarpać… — moje serce w tym momencie rozpadło się na milion kawałków. Li… Dlaczego ona zawsze musi pojawiać się zawsze tam gdzie Andrzej
-Laura…
-No chyba tak, nie wiem. Poszliśmy sobie, bo… A zresztą nie ważne. Pat?
-Tak?
-Zależy Ci na nim?
-Na kim?
-Niby jesteś z moim bratem, no, ale chyba nie na nim. – mruknął ze złością – Mówię o tamtym kolesiu…
-Nie interesuje mnie On.
-Bujać to my, ale nie nas. Właśnie widzę, jak Cię mało interesuje. Znam się na tym. Jakby tak było to nie odstawiałabyś takich szopek z Urosem.
-Nikola… To wszystko nie jest takie proste.
-Zrozum, chłopak się zakochał. A Ty nagle odstawiasz takie coś? Gdybym Cię nie lubił, to chyba bym Tobą potrząsnął. Ale lubię i serio, życzę Ci szczęścia. Z moim bratem? Świetnie. Z tym lalusiem? – prychnął – Trudno.
-Nie wierzę, że mi to mówisz.
-Ja wcale nie jestem taki zły – roześmiał się, poprawiając okulary, ponownie puszczając balona. – Jesteś naprawdę świetną dziewczyną. I wiesz… Lepsza niż ta… Laura? – pokiwałam głową – To ostra konkurencja, ale co to dla Ciebie. Zresztą jest szansa. Laluś mógł nie kojarzyć, kto to jest, gdy się pojawiła. A ona tylko nad nim wrzeszczała – znów się roześmiał, a ja aż się uśmiechnęłam.
-Naprawdę?
-Mówię Ci. Walcz dziewczyno.
-Dzięki wielkie.
-Nie ma sprawy. Na mnie możesz polegać, pamiętaj o tym. I nie, nie ważne, że nie udało się wam z Urosem. Chłopak jest młody, jeszcze kogoś sobie znajdzie. Nie musisz się nim przejmować. - oniemiałam po raz kolejny w czasie naszej rozmowy. Jego brat mówi mi, żebym się nim nie przejmowała? Nie spodziewałam się tego, kompletnie. – I Pat. Pamiętaj, że mieszkam teraz w Rzeszowie. To wcale nie jest tak daleko. Wpadaj, kiedy chcesz. – kiedy to mówił, powoli wstawał z ławki i podniósł mnie z niej, przytulając na pożegnanie.
Czułam, że jeszcze kiedyś skorzystam z jego zaproszenia. Cieszę się, że mimo wszystkiego, zyskałam takiego dobrego kumpla. Uśmiechnęłam się, machając mu jeszcze na pożegnanie, kiedy odszedł kilka metrów dalej wciąż się odwracając.
Szatynka nie była świadoma, że jest obserwowana od dłuższego czasu przez brunetkę schowaną za jednym z drzew i że ten dzień tak naprawdę dopiero się rozpocznie. Było mi okropnie przykro i głupio po tamtym incydencie, obiecałam, że już nic takiego nie będzie miało miejsca.

Pracowałam, jak co dzień, było spokojnie i miło dopóki pewna brunetka nie wpadła do kawiarni kipiąc ze złości.
-Musimy pogadać.
- Czy to nie może poczekać?
-Nie!
-Jestem w pracy.
-Nie interesuje mnie to!- krzyknęła, wszystkie głowy zostały zwrócone w naszą stronę.
-Uspokój się, nie jesteś tutaj sama.
-Nie będziesz mówiła mi, co mam robić!
Wyszłyśmy za zewnątrz, nie potrzebowałam kolejnej kompromitacji.
-Masz pięć minut, mów, o co ci chodzi.
-To Ty nasłałaś ich na Andrzeja??
-Chyba się stuknęłaś czymś ciężkim w głowę.
-Słuchaj! Nie pogrywaj ze mną!
-Weź się uspokój, swoją drogą zastanawiające jest to, że pojawiasz się wszędzie tam gdzie Andrzej.
-Co Cię to w ogóle obchodzi? Było dobrze jak ciebie tutaj nie było!
-Czyżby? Bo co, nie miałaś konkurencji tak? Mogłaś robić, co chcesz? — zamachnęła się chcąc mnie uderzyć, ale zatrzymałam jej cios.
-Jesteś zwykłą zdzirą z tamtym Ci nie wyszło, więc postanowiłaś wrócić do Andrzeja tak? Ale on Cię nie chce wiesz?
-O tym, z kim będzie chciał być pozwól, że zadecyduje sam!
-No patrzcie ją, przyjechała i będzie się rządzić!
- Zapamiętaj raz na zawsze: Andrzej nie jest Twoją własnością! A po drugie nie przyjechałam tu dla niego tylko dla ciebie!
-Pff… czekaj, bo ci uwierzę, specjalnie tutaj przyjechałaś!
-Szkoda, że dopiero teraz dowiedziałam się, jaka z ciebie przyjaciółka od siedmiu boleści. Tobie zależało tylko na Andrzeju, a nie na nas, jako przyjaciółkach. Robisz wszystko, aby to osiągnąć.
- Zawsze to Ty byłaś najważniejsza, a ja to, co od macochy?!
-Powinnaś oddać się na leczenie, masz jakieś zaburzenia.
-To ja byłam z nim, kiedy Ty wyjechałaś!
-Wykorzystałaś to! Weź się ogarnij kobieto, nie mam ochoty z Tobą rozmawiać, nie przychodź tutaj więcej.
-Jeszcze mnie popamiętasz!
-Zejdź mi z oczu fałszywa kobieto!
Weszłam do środka i znów oczy skierowane zostały na moją osobę. Poszłam na zaplecze.
-Wszystko w porządku? — drzwi się uchyliły i do środka weszła Justyna.
-Tak dziękuję, przepraszam tak wiem obiecywałam…
-Nic się nie dzieje, kto to był, jeśli mogę spytać?
-„Była” przyjaciółka — z naciskiem wypowiedziałam słowo była.
-Rozumiem.
-Zaraz do was wrócę — uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco.
-Kochana, co się dzieje?
-Przepraszam za wszystko ostatnio wszystko mi się wali. Mogłam w ogóle tutaj nie wracać… — po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
-Pat, czy to ma związek z tą kobietą i chłopakiem, który tu ostatnio był? — pokiwałam twierdząco głową. — biedactwo chodź tutaj — przytuliła mnie, a ja zaczęłam jej płakać w ramię.
-Dlaczego to mnie spotyka?
-Wszystko się ułoży zobaczysz. — pocieszała mnie blondynka.
To żmija jedna z tej Laury, jak można być tak podłym i bezwzględnym? W głowie miałam tysiące pytań bez odpowiedzi. Ogarnęłam się i wróciłam do swoich obowiązków.

***
Dziś krótko i tylko od jednej z nas. Zaczyna nam się sesja. Miejmy nadzieję, że wyjdziemy z tego cało - trzymajcie kciuki!
A rozdział w ogóle się podobał? Bo pisany w wielkim bólu, Nisiek koniecznie potrzebuje doktora...
Pozdrawiamy, hej! I do spisania za tydzień.